Trudno obronić się przed świadomością, że otaczającą nas i sąsiadów z Południa rzeczywistość, zdominowała gorąca atmosfera najbliższych wyborów parlamentarnych. Spoglądając, niezbyt często, na strony gazet, śledząc (prawie wcale) audycje telewizyjne i radiowe oraz patrząc, często, na portale informacyjne otrzymuję przeciętną, powstrzymującą dawkę haseł, komentarzy, komentarzy do komentarzy, wyników badań, przepowiedni jasnowidzów i skrzętnie wybranych fragmentów starć kandydatów z „suwerenem”. Jako nie należący do żadnego „żelaznego elektoratu”, otwarty na racjonalne i wyważone poglądy, smakujący ciekawe, odważne a nawet paradoksalne pomysły sztabów i fachowców od wizerunku, staram się ułożyć mój własny program na przyszłość; mówiąc najprościej – w jakim kraju chciałbym mieszkać, pracować, odpoczywać, czuć się bezpiecznie, chociaż nie bez dreszczyku ”pozytywnego napięcia”, towarzyszącego tworzeniu rzeczy nowych i wartościowych.
W tym celu wypełniłem kilka zabawnych układanek, odpowiedziałem na kilkanaście wirtualnych pytań, poddałem się ładnie ilustrowanym ankietom, wziąłem udział w anonimowych badaniach i nie przeczytałem do końca żadnego programu wyborczego, zadowalając się refleksją nad prostymi hasłami z ulicznych plakatów. Wynik tej, obywatelskiej przecież, postawy odrobinę mnie zaskoczył: otóż jestem socjalistycznym konserwatystą, liberalnym prawicowcem, lewicowym religijnym fundamentalistą, a na dodatek kosmopolitą, narodowcem, zwolennikiem demokratycznej monarchii absolutnej, mieszkańcem małego miasta o charakterze metropolitalnym, w wieku średnim i nie chodzi o średniowiecze. Obawiam się, że z takim profilem społeczno-kulturalno-politycznym będę miał spore trudności ze znalezieniem „bratniej duszy” na listach wyborczych.
Jako człowiek, który, z pewną dozą przesady, może o sobie powiedzieć, że walczył; a to jest właśnie słowo, które budzi moją wątpliwość; o prawo do wolnych wyborów, uważam, że w wyborach należy uczestniczyć. Jakże jednak, przy tak złożonej osobowości, dokonać właściwego wyboru, wesprzeć tych, którzy dają nadzieję na przyszłość i podziękować tym, którzy dają tylko nadzieję? Czy sięgnąć do pamięci? Czy policzyć wpływy i wydatki? Zdać się na „potęgę smaku” czy może na „myślenie według wartości”? Przecież nie mogę sobie pozwolić na kaprys decydowania na podstawie cech trzeciorzędnych, chociaż czasami, w natłoku impulsów, takie wyjście może przyjść do głowy. Sam sobie niechętnie przyznałbym prawo do stwierdzenia „nie wiem” i do uzupełnienia „wiem ponieważ…”. Mam też nijaki problem przy odwoływaniu się do niezawodnego autorytetu prawd wiary; pozostają autorytetem tak długo, dopóki nie rozstrzygają zamiast mnie kwestii 67 czy 65, 500 czy 800, dla wszystkich czy tylko dla wybranych, czy „dura lex” lepsze od „dies irae”. I tak dalej. Może się okazać, że dzień wyborów jest sprawdzianem nie dla partii i kandydatów, ale dla nas, naszego zrozumienia rzeczywistości.
Stosunkowo najczęściej stosowanym kryterium jest odwołanie się do nieugiętych, pozornie, praw ekonomii, finansów, podziału na ma i winien oraz ile bochenków chleba mogę kupić teraz a ile chciałbym kupić za, powiedzmy, parę miesięcy. I tutaj rodzi się problem: zmiany w systemie gospodarczym, jakkolwiek konieczne i wpisane w system, wymagają troskliwości, uwagi oraz pragmatyzmu. Poza tym lubią by ich nie poganiano okrzykami ideologów czy grup nacisku. Być może za to je lubię, szanuję i chętnie do nich wracam.
I to chyba tyle, nadal tkwiąc w przedwyborczym zmieszaniu, poszukuję racjonalnej nitki Ariadny wśród pomysłów, które obrodziły wszelkiego rodzaju emocjonalną perswazją. Czy to ma sens i czy indywidualny wybór zbliży się do większości – nie wiem, pocieszam się, że przynajmniej następnego dnia będę mógł spokojnie uśmiechnąć się do lustra. Czego i Państwu życzę.
Jacek Adamczyk, Departament Współpracy Regionalnej/MARR SA